poniedziałek, 18 kwietnia 2016

ZAWÓD: REPORTER LOKALNY

                  To od nich dowiadujemy się o wydarzeniach, które dzieją się tuż obok nas; w naszej dzielnicy, gminie czy wiosce. Poruszają tematy, które dzieją się w naszym najbliższym sąsiedztwie i które są dla nas ważne. Na czym polega praca reporterów lokalnych? Czy w dobie powszechnego dostępu do Internetu ich rola nadal jest ważna dla społeczności?
- Na początku trzeba rozróżnić media lokalne od mediów regionalnych. Media lokalne to np. portale internetowe zamieszczające informacje o konkretnym mieście i jego najbliższych miejscowościach. Regionalne to z kolei te, które obejmują dany region – np. województwo – tłumaczy Tomasz Rabjasz, pracujący m.in. dla Gazety Krakowskiej - W przypadku tych pierwszych mediów największe znaczenie ma informowanie mieszkańców o rzeczach związanych z ich „małymi ojczyznami”. Są to więc np. informacje o decyzjach podjętych przez władze samorządowe, o ich zamiarach, a także o różnego rodzaju wydarzeniach kulturalnych czy sportowych. W przypadku mediów regionalnych istotne są trochę informacje o „większym kalibrze”. Jeżeli ktoś jest np. z Wieliczki niekoniecznie bowiem interesuje go to, czy burmistrz Bochni wybuduje w mieście nowy osiedlowy parking czy nie - dodaje. Jak podkreśla, media regionalne to doskonałe miejsce na artykuły o ludziach – ich sukcesach czy problemach. W pierwszym przypadku to promocja takich osób, w drugim - okazja do pomocy takim ludziom.
            Na ten aspekt misji mediów zwraca również uwagę reporter TVP Kraków Miłosz Horodyski. - W tej pracy najbardziej satysfakcjonujący jest odbiór społeczny i możliwość niesienia skutecznej pomocy osobom pokrzywdzonym lub starającym się o pomoc – mówi dziennikarz.
- Kilka tematów szczególnie zapadło mi w pamięć. Są to tematy interwencyjne, za sprawą których udało się rozwiązać konflikt urzędniczy czy zebrać odpowiednią kwotę na leczenie osoby chorej na nowotwór – wyznaje. Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska, redaktor portalu czasbochenski.pl wspomina z kolei przypadek z własnego doświadczenia, sprawę z Łapczycy. Pewni ludzie, wskutek sąsiedzkiego sporu mieli kilka spraw w sądzie, które przegrali i dostali nakazy płatności w wysokości około 5 tys. zł. - Komornik na poczet tych zaległości zlicytował im dom i zabudowania. Stracili swoje miejsce na ziemi. I wszystko stało się lege artis: to wierzyciel ma prawo wskazać z której części majątku dłużnika chce być zaspokojony, a sąsiedzi wskazali dom, choć ci ludzie mieli np. zwierzęta gospodarskie i działki rolne - opowiada dziennikarka, która żałuje, że o sprawie dowiedziała się po sprawie. - Byłam zdumiona, że bocheński sąd to „klepnął”. Przecież w ten sposób pozbawił nie tylko dorosłych swojej siedziby, ale też pozbawił małe dzieci (było ich dwoje) dziedzictwa w przyszłości. Gdyby zrobiło się larum w mediach, być może nie doszłoby to tak jaskrawej krzywdy – mówi.
           Lokalne i regionalne media to także nieustanny kontakt z władzami samorządowymi, a także miejscowymi parlamentarzystami. To obszar stykania się „drugiej” i „czwartej” władzy.
- Media lokalne funkcjonują dziś w bardzo trudnej rzeczywistości. Wymagania są ogromne, jak w przypadku mediów ogólnopolskich, a budżety wielokrotnie mniejsze, trudno jest więc sprostać oczekiwaniom zarówno właścicieli jak i odbiorców. - diagnozuje Doktor Nauk o Mediach Paulina Guzik z Uniwersytetu Papieskiego im. Jana Pawła II w Krakowie. - Takie realia zmuszają media lokalne do poszukiwania partnerów, którymi niejednokrotnie stają się urzędy miejskie czy wojewódzkie, co w oczywisty sposób wiąże się z podważeniem balansu między władzą a mediami – stwierdza dodając, iż mimo to media te są bardzo potrzebną częścią lokalnej kultury. Tomasz Rabjasz potwierdza możliwośćc wystąpienia korelacji dwóch „władz”: - Myślę, że w niektórych przypadkach dopasowanie tekstu do wymogów „osób z góry” może być w tej pracy najtrudniejsze. W dotychczasowej karierze na szczęście jednak nie miałem do czynienia z takimi zdarzeniami – zaznacza. Wspomina także swoje rozmowy z obecnym Prezydentem RP oraz premier na kilka miesięcy przed objęciem przez nich obecnych funkcji. - Niezależnie od partii, wszyscy politycy posiadają niezwykłą cechę polegającą na umiejętności przekonywania do swoich racji i poglądów – stwierdza. - Miewam bardzo często kontakt z władzami samorządowymi. Jednak poprzedniego starostę zaprosiłam na Facebook'a dopiero, gdy przestał być starostą – uśmiecha się Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska i dodaje:   
- Czasem coś się uda wymóc na władzy, a czasem – czemuś zapobiec. „Oni” jednak bardzo się liczą z tym, co napiszą media.

k.c.

wtorek, 22 grudnia 2015

Camino. "Najpiękniejsza droga Świata".

        W Średniowieczu - obok Rzymu i Jerozolimy - Santiago de Compostela w zachodniej Hiszpanii stało się jednym z najważniejszych celów pielgrzymek Chrześcijan. To tutaj, wg Tradycji, spoczywa ciało św. Jakuba, jednego z Dwunastu Apostołów.
- Przyjmuje się , że w 813 r. został odkryty marmurowy sarkofag z ciałem Apostoła. Według przekazów miał tego dokonać pustelnik Pelayo (Pelagiusz), który pewnej nocy zauważył „deszcz” gwiazd spadających na wzgórze o nazwie Liberum Donum, kryjące relikwie świętego - mówi dr Franciszek Mróz z Instytutu Geografii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
       Mimo upływu czasu, do Santiago nadal - w niekonwencjonalny jak na dzisiejsze czasy sposób - ściągają tłumy wiernych i nie tylko. W 2014 r. Camino de Santiago - szlak pątniczy wiodący do grobu św. Jakuba - pieszo pokonało 200 tys. osób z różnych zakamarków Ziemi. Należy tu zaznaczyć, iż nie ma on jednej, określonej trasy; obecnie wyznaczonych jest wiele prowadzących do Santiago de Compostela odcinków, biegnących z różnych stron Europy.
       Jedną z osób, która zdecydowała się na taką podróż jest Basia Pawluk, studentka Geografii. Odbyła ją dwukrotnie: w 2011 r. pokonała Camino Frances - najpopularniejszy, 750- kilometrowy szlak do Santiago, rozpoczynający się w pobliżu granicy francusko-hiszpańskiej. Rok później wyruszyła z Polski.
- Pielgrzymkę tę rozpoczęłam dokładnie dwa dni po Maturze w Dziadkowskich, małej wiosce na wschodzie Polski, nieopodal Międzyrzeca Podlaskiego. Trasa liczyła ponad 3 tysiące kilometrów. Nie mieliśmy nic zaplanowane, nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać, co będziemy jeść. Po prostu spakowaliśmy plecaki i wyszliśmy. - mówi studentka i jak dodaje, to właśnie ta niepewność była najcięższa. Niemniej wiara pielgrzymów, iż wszystko w trakcie wędrówki ułoży się, nie została zachwiana.
- Nie mając namiotu ani razu nie spaliśmy pod chmurką. Bóg stawiał na naszej drodze ludzi, którzy byli niesamowicie pomocni oraz przyjaźni.  - mówi Basia Pawluk. Do Santiago de Compostela dotarli po 3.5 miesięcznym marszu.
- Z racji tak długiej trasy kryzysy pojawiały się dosyć często. Na początku były spowodowane niedostatecznym przygotowaniem fizycznym, ale nie oszukujmy się, że nie da się przygotować do chodzenia po 40 km dziennie. Musieliśmy dać sobie czas aż organizm się przyzwyczai. Później o kryzys przyprawiała nas panująca monotonia. - wspomina studentka, która w ubiegłoroczne wakacje pieszo dotarła także do Rzymu.
       Marcin Zborek, mieszkający w Krakowie, do Santiago de Compostela udał się wraz ze swoim poruszającym się na wózku inwalidzkim - na co dzień mieszkającym w DPS-ie - kolegą, którym się w czasie pielgrzymki opiekował.
- Byłem w Medjugorie i tam postanowiłem, że chcę przejść Camino. A potem pomyślałem o Robercie. - mówi. Camino Frances pokonali w 40 dni (wcześniej zwiedzając m.in. Paryż i Lourdes). - Lasy, pola, góry, różne przeszkody... Dla mnie duże znaczenie miało takie sprawdzenie się - więc o to mi chodziło, żeby nie było zbyt lekko, choć pod koniec trochę mnie kręgosłup bolał od pchania wózka - przyznaje Marcin.
       Przyjmuje się, iż podczas takiej podróży plecak powinien ważyć 10-15 procent masy ciała. A co do niego zabrać?
Ręcznik turystyczny, piżama, kosmetyczka. A oprócz tego trzy koszulki termoaktywne, spodnie, spodenki krótkie, polar, kurtka, peleryna... Istotnym elementem była też apteczka - wymienia Paulina Kościółek. Jej trasa przebiegała przez Północ Hiszpanii - tzw. Camino del Norte, częściowo wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego.
- W drogę wyruszyłam pod koniec sierpnia 2013 roku, z ekipą studencką, pod opieka duszpasterza z Torunia. Moje hiszpańska droga rozpoczęła się w Irun, czyli na początku trasy Del Norte. Przede nami było ponad 800 km. - wspomina dziennikarka. - Pokonałam w sobie dużo rzeczy, ale z tych ważniejszych - egoizm. Nauczyłam się być pokorną i podatna na działanie Pana Boga. -  wyznaje.
       Przy trasach prowadzących do Santiago de Compostela czekają na wędrowców specjalne domy pielgrzyma, nazywane alberque. Jeden z nich na Monte de Gozo, kilka kilometrów od Santiago, prowadzi Polak, o. Roman Wcisło, saletyn.
- W tym roku mieliśmy w naszym albergue 5157 wpisów pielgrzymów, co oznacza, że w sumie było około 12000 noclegów (średnio każdy pielgrzym pozostaje u nas 2-3 noce).
Jeśli chodzi o Polaków, to mamy 1784 wpisy, w tym 20 pielgrzymów, którzy zaczęli Camino w Polsce. W tym roku pomagało przy obsłudze pielgrzymów 27 wolontariuszy. - mówi duchowny, który do Katedry w Santiago de Compostela pielgrzymował cztery razy.
- Kiedy dotarliśmy do Santiago przez tydzień nocowaliśmy na Monte do Gozo. Tam otrzymaliśmy wszystko czego nam było trzeba, nocleg, ciepły posiłek, potrzebną pomoc. Było to dla nas bardzo ważne po tak długiej wędrówce. - mówi Basia Pawluk, która była dwukrotnie również wolontariuszką w tym alberque.
        Na czym polega ponad tysiącletni fenomen Camino de Santiago?
- Zasadniczą kwestią jest to, że Camino de Santiago pozwala spotkać się z samym sobą. W trakcie wędrówki u każdego - podkreślam u każdego - bez wyjątku: wierzącego, niewierzącego, turysty, fotografa, itp. następuje z każdym krokiem przemiana życia, przełamanie fizyczne i duchowe. - ocenia dr Franciszek Mróz. - Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział, że mamy od siebie wymagać, nawet, gdyby inni od nas nie wymagali. Wyprawa na Camino było dla mnie wielkim zadaniem i lekcją życia, która wciąż trwa. - dodaje Paulina Kościółek.

k..c.

wtorek, 1 grudnia 2015

Przez wiarę do polityki





Nie chodzi, ma trudności z mówieniem, potrzebuje nieustannej opieki drugiej osoby. Mimo to jest aktywnym i oddanym społecznikiem. Działa na wielu polach. Jednym z nich jest polityka.



            Bawer Aondo-Akaa to ciemnoskóry doktor teologii (obrona jego rozprawy doktorskiej miała miejsce ponad miesiąc temu). Ma trzydzieści lat. Jest synem Nigeryjczyka i Polki. Od urodzenia mieszka w Polsce, w Krakowie. Choruje na mózgowe porażenie dziecięce, porusza się na wózku. jego władza nad własnym ciałem jest niewielka, na tyle mała, że nie jest w stanie samodzielnie egzystować. Mimo tego od dwóch lat jest szczęśliwym mężem. Od wielu lat zaś udziela się społecznie w trzech obszarach: w wierze, nauce oraz polityce.
        Jest bezkompromisowym patriotą, a liberalne media z pewnością nazwałyby go nawet „nacjonalistą”. Nieczęsto zdarza się, by osoba ciemnoskóra z biało-czerwonym szalikiem na szyi brała udział w Marszu Niepodległości. Prawicowe wartości, jak Ojczyzna – a w szczególności Bóg, są dla niego w życiu najważniejsze i to one determinują jego działania na wszystkich płaszczyznach.
- Na pierwszym miejscu jest Chrystus – potem reszta. - mówi Bawer. - Nie można oddzielać swoich działań i wartości, zostawiać ich w domu. Jeśli jestem katolikiem, to jestem nim tak w kościele, jak i w domu czy działalności społecznej. Swoje poglądy polityczne wyjawiam nie tylko w specjalnych ku temu okolicznościach, ale i choćby wówczas, gdy na sympozjach głoszę Ewangelię czy mam jakiś okolicznościowy wykład. Naukowcem także jest się cały czas, nie tylko na uczelni. - podkreśla 
i zaznacza: - To nie jest tak, że instrumentalnie wykorzystuję wiarę dla polityki. Tym niemniej, siłą rzeczy, ludzie mnie gdzieś tam zapamiętują, co potem może przełożyć się na poparcie. 
     Aktywność publiczną Bawer rozpoczął w liceum, kiedy został przewodniczącym Samorządu Szkolnego. Na politykę zdecydował się jednak cztery lata temu, w 2011 r. 
- Wtedy poznałam osobiście Pana Marka Jurka, byłego Marszałka Sejmu. Zainspirowała mnie jego osobowość oraz poświęcenie dla sprawy. Aby bronić najwyższych wartości, jak życie, zdecydował o rezygnacji z najwyższych funkcji państwowych. - mówi Bawer, który następnie został członkiem Prawicy Rzeczypospolitej. Z ramienia tego ugrupowania został kandydatem do Sejmu VII kadencji, jednak do Parlamentu się nie dostał. Trzy lata później, w 2014 r. wystartował w Wyborach Samorządowych na radnego Dzielnicy IV Prądnik Biały. - Moimi głównymi postulatami były poprawa bezpieczeństwa oraz modernizacja infrastruktury chodnikowej. - zaznacza Bawer. I tym razem sukces nie został osiągnięty pomimo niezłego wyniku. 
            Prawica RP i wybory to nie jedyne formy aktywności społecznej. Udziela się także m.in. w Fundacji Pro – Prawo do życia. Uczestniczy w pikietach, zbiera podpisy. - Naszym celem jest całkowity zakaz aborcji w Polsce. W lipcu złożyliśmy stosowny, obywatelski projekt ustawy, pod którym podpisało się 400 tys. osób. - wyjaśnia Bawer.
         Aktywista na co dzień największe wsparcie ma w swojej żonie, która jest dumna ze swojego męża. - Polityka to ciężkie zajęcie. Potrzeba dużo odwagi i samozaparcia, by głosić swoje poglądy. - mówi Grażyna Aondo-Akaa. - Niemniej, cieszę się, że Bawer chce dawać jakąś cząstkę siebie innym. Ze względu na chorobę mógłby przecież zamknąć się w domu i tylko oczekiwać pomocy, nie dając nic z siebie. - dodaje. Grażyna Aondo-Akaa jest asystentem w jednej z katedr Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Prowadzi zajęcia dla studentów, chcących w przyszłości pracować z niepełnosprawnymi. Jak przyznaje, dzięki własnemu przykładowi może uwiarygadnia przekaz, iż osoby te mogą realizować się także poprzez założenie własnej rodziny.
          Bawer może także liczyć na pomoc i wsparcie przyjaciół. Jednym z najbliższych jest Krzysztof Reszka, dziennikarz i teolog. Bawer Aondo-Akaa to dusza towarzystwa. Trzeźwy rozum i luzacką  radość Bawer w sobie łączy pokazując, że nie są to dwie skrajności, ale sprawy, które bardzo dobrze się ze sobą komponują - mówi.
       A jakie plany polityczne ma Bawer na przyszłość? - W tym roku nie startowałem osobiście w wyborach, pomagałem kilku kandydatom Prawicy. Jednak w polityce mówi się, że koniec jednej kampanii to początek drugiej. Na niej się teraz będę skupiał. - stwierdza zachowawczo.

                                                       Grażyna i Bawer Aondo-Akaa



k.c.

wtorek, 15 września 2015

Biznes czy etat?


(Poniższy artykuł mojego autorstwa ukazał się - choć w nieco innej formie - 4 sierpnia b. r. w Dzienniku Polskim)



           Okres wakacji i tuż po nich to co roku dla wielu osób koniec życia studenckiego życia i moment rozpoczęcia kariery zawodowej. Jedną z opcji jest założenie własnej działalności gospodarczej. Z opublikowanego w kwietniu raportu 
przygotowanego przez Akademię Liderów Innowacji 
i Przedsiębiorczości Fundację dr Bogusława Federa wynika, iż 67% młodych Polaków chce mieć własną firmę. Jaką pomoc na start potencjalnym biznesmenom oferują krakowskie instytucje i 
organizacje?
         Problemy ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy - zwłaszcza wśród młodych osób - czy myśl, że fajnie byłoby przekuć pasję w biznes, to jedne z głównych motywacji do założenia własnej firmy. - mówi Marek Marczyk, doradca zawodowy z Wojewódzkiego Urzędu Pracy. - Ponadto kuszą dotacje, które można otrzymać na start. Często jednak, gdy ci ludzie dowiadują się, jakie formalności należy spełnić i że te pieniądze nie leżą na ulicy, ich zapał gaśnie. - dodaje.
               Na zdecydowanych czeka jednak sporo możliwości. Jedną z instytucji pomagających nowym przedsiębiorcom jest Małopolska Agencja Rozwoju Regionalnego, oferująca m.in. nisko oprocentowane pożyczki czy usługi obejmujące kluczowe obszary funkcjonowania przedsiębiorstwa jak rejestracja działalności czy doskonalenie organizacji i zarządzanie jakością. - Jednym z narzędzi oferowanych przez MARR S.A. dla osób chcących otworzyć działalność gospodarczą na terenie województwa małopolskiego jest Małopolski Fundusz Pożyczkowy, w ramach którego firma na wczesnym etapie rozwoju - tj. do 24 miesięcy - może ubiegać się o pożyczkę do 400.000 zł – wyjaśnia Katarzyna Igielska.
              Program PO-WER to z kolei instrument realizowany przez Grodzki Urząd Pracy. - Uczestniczącym w nim osobom oferuje m.in. założenie lub aktualizację Indywidualnego Planu Działania, a 
także wsparcie stanowiące odpowiedź na zidentyfikowaną barierę - tj. staż, szkolenie czy dofinansowanie podjęcia działalności gospodarczej. - mówi Jolanta Siwak z GUP w Krakowie. - Kraków często określany jest jako druga Dolina Krzemowa, ponieważ w tym mieście powstaje najwięcej start-upów, młodzi ludzie stawiają na innowację i rozwój nowych technologii – mówi Iwona Jarosz z Krakowskiego Regionu Studenckiego Forum Business Centre Club, największej studenckiej organizacji działającej w Polsce i jednej z największych tego typu w Europie. Zajmuje się ona promowaniem przedsiębiorczości wśród młodych ludzi, począwszy od uczniów szkół podstawowych, poprzez licealistów, a kończąc na studentach i absolwentach. Jarosz dostrzega braki w wykształceniu absolwentów, mogące rzutować na radzenie sobie w biznesie. - Ze względu na to, iż podczas trwania studiów nie mamy zajęć praktycznych z umiejętności miękkich, często młode osoby mają duży problem ze sprzedażą swoich produktów, pomysłów inwestorom, co wpływa na brak przebicia się na rynku – mówi. 
         W założeniu i początkowym prowadzeniu działalności pomagają m.in. Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości, działające przy większości krakowskich uczelni. Jednym z najmłodszych jest ten powstały w kwietniu przy Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II. - Akademicki Inkubator Przedsiębiorczości przy UP Jana Pawła II w Krakowie powstał niejako w odpowiedzi na potrzebę z jaką spotykaliśmy się wśród studentów. Studia to czas rozwoju swojej kreatywności i podejmowania decyzji „co dalej?”. Dla tej części osób, która zaczyna myśleć o rozwoju swojego pomysłu biznesowego dedykowany jest Inkubator – mówi koordynator Dawid Kaczmarczyk. Dzięki ścisłej współpracy z całą siecią Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości oferują osobom wsparcie potrzebne do prowadzenia własnej firmy. Każdy kto wejdzie w sieć AIP ma dostęp do pełnej obsługi księgowej, prawnej, dziesiątek szkoleń biznesowych, marketingowych, spotkań i pomocz doświadczonych przedsiębiorców, możliwość korzystania z przestrzeni biurowej. - Najważniejszą zaletą jest jednak kontakt z setkami młodych osób prowadzących swoje firmy w AIP. Wspólne spotkania i wzajemna motywacja oraz wymiana doświadczeń to wartość, która na początku każdej działalności jest niezastąpiona.  - ocenia Kaczmarczyk i dodaje: - Oprócz niepewności, zawirowania administracyjne, biurokratyczne, podatkowe - to wszystko młodych ludzi blokuje. Dlatego AIP przejmuje te sfery i pozwala młodym przedsiębiorcom skupić się na realizacji swojego pomysłu i swoich marzeń.
              Jedną z osób, która zaczynała w Inkubatorze i pokazała, że można odnieść sukces, jest Kamil Stanuch. W 2012 r. wraz z dwoma kolegami (cała trójka wówczas studiowała) założył firmę działającą w branży technologii informacyjnych. Szybko udało nam się pozyskać pierwszych klientów z Polski i zagranicy: Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i USA. Po dwóch latach urośliśmy do kilkunastu osób. Wtedy też zaczęliśmy poważnie myśleć nad własnym produktem, ponieważ do tej pory wykonywaliśmy oprogramowanie na zamówienie. I tak powstała nasza druga firma, która dostarcza rozwiązania dla telekomów pozwalające na personalizację i lepsze dopasowanie oferty na podstawie użycia smartfonu – opowiada Stanuch. Na początku 2015 roku Deutsche Telekom zainwestował w przedsiębiorstwo 80.000 euro i wtedy młodzi przedsiębiorcy rozdzielili obie firmy. Jak Kamil Stanuch ocenia Kraków jako miasto dla biznesu? - Z perspektywy branży IT wydaje się to świetne miejsce ze względu na ogromną ilość talentów, którą co roku na rynek wypuszczają tutejsze uczelnie. Obecność dużych firm powoduje jednak, że rynek pracowniczy jest bardzo konkurencyjny, więc młodej firmie z mniejszymi zasobami znacznie trudniej pozyskać członków zespołów. - stwierdza. Osobom myślącym o własnej firmie sugeruje, by najpierw spróbowały pracy na etat – najlepiej takiej, w której będzie okazja do zawarcia wielu znajomości, kontaktów mających zaowocować następnie w biznesie. Studzi także pochopny entuzjazm. - Ostatnimi czasy mamy ogromny „boom” na przedsiębiorczość, wspieranie tego typu postaw, przez co kreuje się przeświadczenie, że własna firma to prestiż, spełnienie marzeń i decydowanie o własnym losie, a praca w korporacji to nuda i brak rozwoju. Nic bardziej mylnego: we własnej firmie nie zawsze robimy rzeczy doniosłe, a naszym nowym szefem staje się po prostu klient. - zaznacza i dodaje: - Jeśli masz za mało klientów - być może Twoja usługa lub produkt nie są wystarczająco dobrej jakości. A jeśli Twój zespół sprzedażowy nie potrafi pozyskać klientów, to prawdopodobnie zatrudniłeś niewłaściwych ludzi, albo nie potrafiłeś ich przeszkolić. Niestety, we własnej firmie nie odpowiadasz przed nikim - poza sobą.

sobota, 12 września 2015

Wizja nowego bloga

Witam na moim nowym blogu. 
Publikowane będą na nim głównie artykuły - takie, jak w tradycyjnej formie oraz wywiady. W miarę rozwoju i rozpowszechnienia internetu, tradycyjna prasa przechodzi do defensywy, jest w stanie regresu. Dziennikarstwo internetowe rządzi się natomiast swoimi prawami - technicznymi, wizualnymi, marketingowymi... Owa różnice nie wszystkim przypadają do gustu. Ten blog ma na celu próbę wkomponowania do tego "e-świata" namiastki tradycyjnego żurnalizmu. Mimo własnych barier fizycznych będę starał się podejmować na jego łamach często niszowe, lecz ciekawe tematy i docierać do interesujących ludzi. 
Bez korekt przełożonego, bez ograniczonej liczby znaków, bez destrukcyjnego pośpiechu. Jedyne, co będzie mnie tu ograniczać, to możliwości techniczne i etyka.


Kamil